piątek, 23 marca 2012

3. Zamek

Jeździec z nieprzytomną dziewczyną przerzuconą przez grzbiet klaczy szybko jechał w stronę zamku. Nie trudno było dostrzec ten budynek. Górował nad wszystkimi innymi, część z nich chowając w swoim cieniu. Wysokie wieże zdawały się niby palce wyciągać do nieba i chcąc je podrapać swymi ostrymi szponami. Nie był to najpiękniejszy budynek, mimo tego, że zbudowano go w głównej mierze z białego marmuru. Dla kogoś, kto nie mieszkał w tym mieście zdawać się mógł odpychający i złowrogi. Mieszkańcy Outyfa zdążyli jednak już przywyknąć do tego widoku i nie robił on na nich najmniejszego wrażenia.
     Jeździec wybrał jedną z wąskich uliczek, oddaloną od dzielnicy handlowej, by nie musieć przeciskać się przez tłumy osób wracających z pracy i chcących jeszcze w okazyjnej cenie kupić jakieś warzywa, czy inne produkty spożywcze, które przeceniane były zazwyczaj pod wieczór. Ponadto mężczyzna zdawał sobie doskonale sprawę, że wracając samotnie, przed wyznaczonym czasem i to dodatkowo z „balastem”, za bardzo przyciągałby uwagę gapiów, a to wcale nie było mu na rękę. Zresztą nie było różnicy, którą z uliczek wybierze. Wszystkie biegły w stronę placu, na którym stał zamek.
    Uliczka którą jechał była dość wąska i spokojna. Niewielu ludzi tamtędy chodziło. Była to raczej jedna z bardziej ubogich dzielnic. Piątka dzieci przebiegła przed jeźdźcem przez drogę. Były dość brudne, w postrzępionych ubraniach, ale wyraźnie szczęśliwe. Jak to na dzieci przystało. Gdzieś dalej w oknie jakaś kobieta rozwieszała pranie, skłoniwszy się lekko, by okazać szacunek przejeżdżającemu mężczyźnie.
    Po kilkunastu minutach jazdy, uliczka skończyła się przy Placu Zamkowym. Placem wyłożonym kamienną kostką. Jeździec skierował konia na wschód, gdzie znajdowała się brama prowadząca na dziedziniec. Dopiero za tym murem znajdował się teren przynależny do zamku, na który wstęp mieli tylko nieliczni. Strażnicy stojący przy bramie, posłali pytające spojrzenie zbliżającej się postaci, jednak żaden z nich nie odezwał się ni słowem. Nie mieli prawa zatrzymać tak ważnej osoby. Wszak byli tylko zwykłymi gwardzistami.
     Na dziedziniec z zamku wyszło dwóch Strażników Królewskich i szybkim krokiem zbliżyli się do jeźdźca. Widzieli jak jedzie, z jednego z okien na wyższym piętrze. Pomogli mężczyźnie zdjąć dziewczynę. Gdy jeden trzymał ją na rękach, drugi, gdy tylko Zwiadowca zsiadł z konia, zajął się wierzchowcem i oddalił się bez słowa, by zaprowadzić go do stajni.
    Strażnik Królewski niepewnie spojrzał na Zwiadowcę. Jakby nie patrzeć mężczyzna zajmował znacznie wyższe stanowisko niż on, choć nazwa mogła na to nie wskazywać. Strażnik wyraźnie nie do końca wiedział, co powinien dalej robić. Zabrać nieprzytomną do zamku, jednocześnie pozwalając wejść do środka komuś obcemu, niewiadomego pochodzenia? Komuś, kto mógł zbrukać to „święte” miejsce, jak nazywał je w myślach Strażnik. Wszak tylko najważniejsi ludzie w kraju mieli prawo, by chodzić marmurowymi korytarzami…  oraz słudzy, z tym, że oni nie mogli opuszczać terenu przynależnego do zamku.
      - Na co jeszcze czekasz? Rusz się. – Rozkazał Zwiadowca, głosem nie znoszącym sprzeciwu, kierując się po schodach do wejścia. Strażnik ruszył za nim. Ciężkie drewniane drzwi zdobione reliefami przedstawiającymi najprzeróżniejsze istoty, realne i te, o których słyszało się tylko w baśniach, stały otworem. Cienie powstałe na płaskorzeźbach nadawały im jeszcze bardziej groteskowy i jednocześnie przerażający wygląd. – Idę się zobaczyć z królem, a ty w tym czasie zanieś ją do jakiejś komnaty i wezwij medyka, by się nią zajął, nim dziewczyna trafi na w zaświaty.
      Korytarz, którym szli mimo białych ścian był dość ciemny, ze względu na fakt, że grube kotary zasłaniały niemal wszystkie okna, nie wpuszczając do środka światła. Na ścianie naprzeciwko okien powieszone były obrazy, przedstawiające poprzednich władców, ich rodziny, czy też ważniejsze wydarzenia, jak koronacje, czy zaślubiny. W ich pobliżu najczęściej znajdowały się niewielkie stoliki, przypominające kolumny, na których ustawione były porcelanowe wazy, wszystkie identyczne, ozdobione błękitno zielonym wzorem. Były jednak puste, nie licząc kurzu, jaki w nich się zdążył nazbierać. Od dawna już nikt nie przynosił kwiatów. W zamku stanowczo brakowało kobiecej ręki, choć możliwe, że nawet gdyby była osoba, zajmująca się takimi rzeczami, to i tak niewiele by wskórała przy zamiłowaniu króla do surowego wystroju.
     Korytarz kończył się schodami prowadzącymi na wyższe piętro, gdzie mieściła się sala tronowa, sala narad oraz jadalnia, służąca również często za salę balową, jednak nie używaną zbyt często, odkąd na tronie zasiadł nowy król. Był on typowym wojskowym, nie przepadającym za zabawami i marnowaniem na nie cennego czasu.
     Obaj mężczyźni w ciszy doszli do rozwidlenia korytarza, biegnącego w dwie przeciwne strony. Zwiadowca zatrzymał się i spojrzał na Strażnika.
     - Znajdź mnie później i powiedz mi, w którym jest pokoju. -  Powiedział tylko i skręcił w lewą stronę, kierując się w stronę kolejnych ciężkich dębowych drzwi, przed którymi stało dwóch wartowników. Zasalutowali oni mężczyźnie i otworzyli przed nim podwoje. Co mogło się wydawać nietypowe, wrota choć dębowe, były białe. Delikatne płaskorzeźby przetarte były złotą farbą, by scena walki konnej była wyraźniejsza.
     Zwiadowca pewnym krokiem wszedł do Sali Tronowej. Czerwona peleryna unosiła się za nim jakby na wietrze, którego jednak tam nie było. Mężczyzna nie zdjął maski z twarzy, choć król wiedział, kto się za nią kryje. Zatrzymał się jakieś dwa metry od trony. Przyklęknął przed władcą na jednym kolanie i pochylił lekko głowę w oznace swojego szacunku.
     - Wasza Królewska Mość…
    - Co sprowadza tu jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, w godzinach, gdy powinien wykonywać swoją pracę? – W przeciwieństwie do mężczyzny w masce, głos króla był zimny jak stal, po którą równie chętnie chwytał, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. Mężczyzna miał na oko z czterdzieści lat, choć w jego włosach opadających na ramiona, połyskiwały już srebrne pasy, zdobiące również jego zadbaną brodę, którą pogładził palcami. – Spodziewam się, że masz jakiś dobry powód ku temu? – Spytał rozsiadając się wygodniej na tronie, który w części zakrywała jego peleryna królewska w kolorze indygo, wykończona centkowanym futrem kota śnieżnego. Pozycja jaką przybrał władca wyraźnie świadczyła o jego znudzeniu.
     - Panie, w czasie patrolu w pobliżu Lustrzanego Jeziora znaleźliśmy nieprzytomną dziewczynę, z włosami białymi jak śnieg. Niewątpliwie nie jest  ona stąd. Ze względu na jej wysoką gorączkę, zabrałem ją do zamku, za zgoda pozostałych członków oddziału. – Wyjaśnił mężczyzna, wciąż nie podnosząc głowy, jednak bacznie obserwując zachowanie swojego władcy. Król znany był ze swojej porywczości i wybuchów gniewu, które czasem spadały na niczemu nie winnych służących. – Jednemu z twoich strażników, poleciłem wezwanie do niej medyka, panie. Jeśli jednak masz coś przeciwko, natychmiast każę zabrać dziewczynę z zamku.
     - Białe włosy… Pierwsze słyszę, o kimś z białymi włosami… - Powiedział w zamyśleniu władca poprawiając się na tronie i wspierając głowę na łokciu. – Rób, co uważasz za słuszne. Niech się jednak nie plącze po korytarzach, a jak tylko dojdzie do siebie, ma opuścić to miejsce.
     - Zrozumiałem. – Mężczyzna podniósł się i zasalutowawszy władcy, szybkim krokiem wyszedł z Sali Tronowej, by przypadkiem monarcha nie zmienił zdania, co było wielce prawdopodobne.
***
Strażnik Królewski niosący na rękach białowłosą dziewczynę, wąskimi schodami wszedł na trzecie piętro, gdzie otworzył jedne z drzwi do komnat gościnnych, wchodząc do środka. Położył dziewczynę na wielkim łożu i podszedł do okna, odsłonić kotary, wpuszczając przy tym do pomieszczenia złociste promienie zachodzącego słońca, które coraz bliżej było horyzontu, za którym niebawem miało się skryć.
     Spojrzał na dziewczynę. Nie wyglądało na to, by szybko miała odzyskać przytomność, tak więc udał się do innego skrzydła zamku w poszukiwaniu medyka, który by się nią zajął. Po drodze minął Zwiadowcę, który zdawał się nie zainteresowany miejscem pobytu dziewczyny, choć wcześniej prosił, by go powiadomić, w której komnacie będzie. Przeklinając w myślach zmienność mężczyzny, strażnik zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do Lecznicy. Westchnąwszy głośno, zapukał i wszedł do środka. Nie przepadał za tym miejscem, tak jak wiele innych osób.
     Pomieszczenie, pomimo tego, że było dość jasne, w jakiś sposób budziło groźbę. Możliwe, że wpływał na to zapach kadzideł i różnego rodzaju ziół, jakie suszyły się to tu, to tam, niczym ozdoby zwisając z sufitów albo masy różnego rodzaju probówek i menzur poustawianych na półkach i stołach. W pobliżu okna stało kilka pustych łóżek. Osoby, które trafiały w to miejsce jako pacjenci, o dziwo bardzo szybko zdrowieli i żądali wypuszczenia ich.
     Z za paciorkowej zasłony wyszedł mężczyzna w szarej tunice i białych spodniach. Siwe włosy w nieładzie spadały na jego oczy, każdy skierowany w inną stronę. Niebieskie, niemal metaliczne oczy spojrzały na strażnika mierząc go od góry do dołu.
     - Nie wiem po coś tu przylazł, skoro nic ci nie jest… - Zaczął mężczyzna, który pomimo chłodnego spojrzenia głos miał ciepły, co kontrastowało z jego powierzchownością. – Więc? Czego tu szuka piesek króla?
     - Jeden ze Zwiadowców, przywiózł ze sobą nieprzytomną dziewczynę. Ma wysoką gorączkę. Prosił, bym sprowadził kogoś do niej… - Odparł strażnik, chcąc jak najszybciej wyjść, a jednocześnie będąc dość oburzonym takim brakiem szacunku ze strony medyka. – Więc jeśli chcesz, to się nią zajmij, jak nie, to znajdę kogoś innego, bylebyś szybko podjął decyzję, bo chcę to załatwić przed końcem zmiany…
     - Zajmę się nią. Skoro jest w zamku, jest pod moją opieką. – Zaśmiał się mężczyzna zacierając ręce. Wreszcie miał coś do roboty. Znudziło go to siedzenie na zapleczu Sali Leczniczej, kiedy nie było pacjentów. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo nie chcą tam przebywać. Przecież nawet zadbał o wystrój, by nie był taki surowy i by było przyjemniej pacjentom. – Więc? W którym pokoju ją znajdę? Bo podejrzewam, że sam mnie tam nie zaprowadzisz… - Powiedział pakując do torby lekarskiej potrzebne rzeczy.
     - Na trzecim piętrze, w pokoju gościnnym, pierwsze drzwi po zachodniej stronie korytarza. – Odpowiedział z wyraźną ulgą strażnik i bez słowa odszedł. Nie potrafił znieść obecności medyka. Jego sposobu bycia, braku szacunku dla innych, nawet dla samego króla.

      Medyk popatrzył w ślad  za strażnikiem. Nie przepadał za „pieskami króla” jak ich otwarcie nazywał. Gdyby to jeden z nich miał do niego prośbę o zajęcie się kimś, pewnie odrzuciłby ją, jednak skoro to był jeden ze Zwiadowców… Nie wiedział, który po niego posłał, ale kilkoro z nich darzył szacunkiem, a niewiele było osób, którym go okazywał. Po pewnym czasie jaki spędził pracując w zamku, nawet król stracił jego szacunek. Zdawał sobie sprawę, że może zostać kiedyś za to ścięty, jednak jak do tej pory się to nie stało i nie zapowiadało się, by miało się to zmienić.
     Odczekawszy chwilę, by przypadkiem nie wpaść po drodze na strażnika wyszedł z pomieszczenia i udał się do wspomnianej pacjentki. Był niezmiernie ciekaw, co to za osoba, zwłaszcza, że wzbudziła zainteresowanie Zwiadowcy.

wtorek, 20 marca 2012

2. Zachód słońca

Słońce chyliło się ku zachodowi, wydłużając złowrogie cienie rzucane przez las. Ognista łuna zdawała się zajmować niemal całe niebo, choć nie było to prawdą, mimo to była to barwa dominująca. Szum wiatru w konarach drzew brzmiał niemal jak tajemna pieśń, gdy  zrywał się on w silnych podmuchach. Jak pieśń o nieznanym pochodzeniu i znaczeniu.
    Odkąd Sharissa znalazła się w tym nieznanym sobie świecie minęło już kilka godzin, z czego nie zdawała ona sobie sprawy, w dalszym ciągu śpiąc w tym samym miejscu, w jakim usnęła. Ubrania dalej nie zdążyły jej wyschnąć, co można było uznać za sprawkę chłodnego powietrza. Przez to też nabawiła się gorączki, której wynikiem mogły być dręczące ją sny.

Zachód słońca. Pora dnia o jakiej większość państw wysyłało oddziały, by sprawdziły tereny przygraniczne. Nikt już nie pamiętał, kto i jak dawno wymyślił ten zwyczaj, jednak każde szanujące się państwo musiało wysłać co zachód słońca choć garstkę ludzi na obchód. Tak też było w przypadku Outyfa, miasta do którego należał teren po wschodniej stronie Lustrzanego Jeziora. Co prawda nie była to prawdziwa nazwa tego akwenu wodnego, jednak przyjęła się we wszystkich pobliskich miejscowościach i tylko stare mapy stosowały jeszcze starą nazwę, o której niewielu już pamiętało.
    Oddział zwiadowców wysłany z Outyfa, składał się z siedmiu osób. Jak w wielu kulturach uważano tę liczbę za magiczną i przynoszącą szczęście. Wszystkie siedem osób wyglądało jednak dość specyficznie wyjeżdżając na końskich grzbietach przez bramę miejską, która po ich powrocie miała zostać zamknięta na noc.
    Choć mogłoby się zdawać, że jak na zwiadowców, dość dziwnym faktem jest, że przy końskich uzdach zawieszonych było wiele drobnych dzwoneczków, wydających dźwięk podobny do cichego uderzenia w kryształy. Były to jednak jeden z nieodłącznych atrybutów, po których można było rozpoznać zwiadowców. Każde państwo stosowało się do tego, tak samo jak przestrzegało prawa, że zwiadowcy nie mogą zostać zaatakowani. Przynajmniej nie ten konkretny oddział, do którego należeć mogły tylko starannie dobrane przez władców osoby.
    Inną dość charakterystyczną rzeczą było to, przynajmniej w tym królestwie, że nikt tak naprawdę prócz samego władcy nie wiedział, kim są zwiadowcy. Nigdy nie opuszczali oni miasta nie założywszy zasłaniającej całą twarz maski, z których żadna nie była identyczna. Różniły się one przede wszystkim kształtem, kolorem, a także wzorami, w  jakie były przyozdobione. Oczywiście każdy posiadacz takowej maski sam mógł dodać do niej pewne elementy. Nigdy nie zostało to zabronione, a wręcz przeciwnie, było bardzo na miejscu, by właściciel maski dodał do niej jakieś elementy, które byłyby kojarzone tylko z nim.
    Jako kolejną specyficzna rzecz wyróżniającą ów oddział można było uznać ich strój. Wydawać by się mogło, że zwiadowcy, z racji na wykonywany zawód powinni poruszać się jak najciszej i być jak najmniej widoczni. Jednak było to dość mylne założenie. Choć stroje wojskowe, zazwyczaj pozostawały w kolorach stonowanych i nie rzucających się w oczy, tak stroje zwiadowców były dość jaskrawe. Zielona tunika, miała w niektórych miejscach pomarańczowe wstawki, na wierzch natomiast zarzucona była czerwona peleryna z kapturem, który zazwyczaj naciągnięty był na głowę. Jedynie spodnie i buty miały dość spokojny kolor, bo czarny, lub brązowy, w zależności od upodobania osoby.
    Siedmiu jeźdźców niespiesznie wyjechało poza teren miasta królewskiego i ruszyło ustaloną już dawno trasą, którą powtarzało dzień w dzień. Nie było to może najciekawsze zajęcie, jednak było ono zaszczytem. Nie było osoby, która nie darzyłaby szacunkiem zwiadowców. Do tego niewielkiego oddziału należeli najlepsi wojownicy w królestwie i wybierał ich zawsze sam władca.
    Ten dzień nie zapowiadał się w żaden sposób inaczej od poprzednich, jednak pracę należało wykonać. Jadąc jedną z leśnych ścieżek, każda z siedmiu osób rozglądała się na boki, czasem odłączając od reszty, jednak wciąż mając pozostałych w zasięgu wzroku, co ułatwiał jaskrawy strój. Nie mieli zresztą ze sobą zbyt wielu tematów do rozmów, choć znali się już od paru lat. Każde z nich miało swoje własne, prywatne życie, w które nie chciało wciągać pozostałych. Tak było lepiej. Przynajmniej wszyscy odnosili wrażenie, że tak jest lepiej. Nie potrzebowali nic wiedzie o sobie nawzajem.
    Jeden ze zwiadowców odbił znacznie bardziej od pozostałych niż planował. Jego koń, biała klacz z szarymi cętkami na zadzie, sam skręcił w stronę jeziora, a jeździec nie miał zamiaru mu  tego bronić. W pewnym momencie jednak szarpnął za wodze, zauważywszy dość dziwne stworzenie. Nie mógł nazwać tej istoty człowiekiem. Ludzie nie posiadają białych włosów, chyba że starcy. Ponadto nikt nie nosi tego typu ubrań. Czarna bluzka z kolorowym nadrukiem, do tego jeansowe spodnie, które dla zwiadowcy były czymś, czego nigdy nie widział.
    - Hej! Tutaj! Zobaczcie, co tu mamy! – Zawołał zwiadowca w czerwonej masce o czarnych i zielonych wzorach, męskim głosem, jednocześnie kierując swojego konia w stronę śpiącej dziewczyny. Trochę go zdziwiło to,  że się nie obudziła. Tuż przy niej zsiadł ze swojego wierzchowca. Widać było, że z dziewczyną nie jest wszystko w porządku. Zdjął jedną z rękawic i uklęknąwszy obok przyłożył dłoń do jej czoła. Było rozpalone. Nim cofnął rękę zdążył jeszcze zauważyć, że ma wilgotne włosy.
    Słysząc zbliżające się kroki natychmiast obejrzał się do tyłu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego kompani. Jedna z osób wyszła przed pozostałe. Znacznie niższa od pozostałych z maską ozdobioną we wzór przypominający motyle skrzydła. Spojrzała to na mężczyznę, to na dziewczynę.
    - To nie jest nikt od nas. – Zauważyła owa postać, podchodząc jeszcze bliżej. Niewątpliwie, sądząc po głosie, była to kobieta. – Z pewnością pamiętalibyśmy, gdyby w mieście albo jego okolicach był ktoś o takim kolorze włosów.
     - Ma wysoką gorączkę. Nie powinniśmy jej tutaj zostawiać. – Odezwał się ponownie mężczyzna klęczący przy dziewczynie. – Jeśli tu zostanie, prawdopodobnie niedługo umrze…
     - Więc weźmy ją. Co za problem? – Odezwał się kolejny mężczyzna, którego maska ukryta była w głębi kaptura, tak, że widać było tylko jej dolną część, a to i  tak zacienioną. – Weźmiesz ją na swojego konia i zawrócisz. My w tym czasie skończymy obchód. – Nim ktokolwiek zdążył się odezwać mężczyzna dodał jeszcze: - Nie pytaj czemu ty. Ty ją znalazłeś, ty się nią teraz zajmiesz. Wejdź na konia. Podam ci ją. Nie ma sensu marnować tu więcej czasu.
     Nikt więcej się nie odezwał. Najwyraźniej mężczyzna kryjący się w zaciemnieniu kaptura, cieszył się wśród pozostałych dość dużym autorytetem. Tak jak powiedział, tak też zrobił i po chwili podawał już swojemu towarzyszowi nieprzytomną dziewczynę, pomagając usadzić ją tak, by nie spadła w czasie jazdy z końskiego grzbietu. Skinąwszy sobie głową, bez słowa ruszyli w dwie przeciwne strony. Mężczyzna z dziewczyną w stronę miasta, pozostali w drugą, by skończyć pracę.

niedziela, 18 marca 2012

Pamięć

Choć minęło tak wiele dni,Wciąż pamiętam tamto uczycie,
To które na śmierć skazałeś Ty,
To, w które wierzyć chciałam usilnie.

Me uczucia jednak nie umarły,
W sercu nadzieja wciąż się tli,
Wierząc, że kiedyś moje uczucia,
Dotrą do ciebie i do mnie powrócą...

Wiara ma kochać ponownie nie pozwala,
Każdą próbę nadzieja, jak zdradę traktuje,
I choć zapomnieć się staram, pamięć nie słucha,
Wymazać tego, co było nie umiem...

Choć tak niewiele to dla Ciebie znaczyło,
Dla mnie było wszystkim i tym pozostało...
W mej pamięci zawsze pozostaniesz,
Nawet mimo upływu kolejnych dni...
 

sobota, 17 marca 2012

1. Po drugiej stronie lustra



Od wieków mówi się, że nasz świat nie jest jedynym, że prócz niego istnieje również świat równoległy. Nikt jednak nie był w stanie udowodnić, że jest to prawdą.. Światy te, choć zdawać się mogły równoległe różniły się diametralnie, jak ogień i woda, a mimo to choć pozornie nie miały ze sobą połączenia, oddziaływały na siebie. Jedna osoba jednak znakomicie zdawała sobie sprawę z istnienia świata za zasłoną, lub jak sama to określała, świata po drugiej stronie lustra.


     Sharissa, dziewczyna w wieku lat dziewiętnastu, siedziała w swoim pokoju, w domu na obrzeżach miasta. Od dziecka wiedziała o istnieniu drugiego świata. Widziała go czasami, jak w niektórych miejscach, w których rozpościerała się zasłona, świat ten przenika do jej świata. Niewątpliwie był inny. Nie tak zniszczony jak ten, w którym mieszkała ona. Fascynowało ją to, co znajduje się po drugiej stronie. Chciała poznać tamten świat z marzeń. Przekonać się na własnej skórze, jaki jest naprawdę. Na razie jednak jedyne, co mogła zrobić, to oglądać małe fragmenty niedostępnego jej świata w prześwitach rzeczywistości i lustrze. Tak, dzięki lustru była w stanie dojrzeć drugą stronę. Nauczyła się tego. Kiedyś wywoływała to przypadkiem, teraz umiała to kontrolować.
     Sharissa związała włosy, które opadały jej kasztanową kaskadą loków na plecy sięgając do łopatek. Usiadła przy lustrze, w którym widziała swoją twarz, z tą różnicą, że ona sama miała brązowe oczy i ciemniejszą cerę niż jej odbicie, o nienaturalnie niebieskich oczach, przypominających morska toń widzianą często na zdjęciach prospektów biur podróży. Wyciągnęła przed siebie rękę i na gładkiej tafli lustra rozrysowała znak składający się z wielu przecinających się linii, półkoli i kropek, które zaczynały jaśnieć czerwonym blaskiem, który po chwili rozbłysnął mocno, zalewając swym blaskiem pokój dziewczyny, gdy znaki jakby zaczęły wnikać w kryształową powierzchnię, aż w końcu zniknęły zupełnie. Światło zniknęło, a pokój powrócił do normy, z tą różnicą, że zamiast swojego odbicia widziała drugi świat.
     Jej oczom ukazał się znajomy widok, wysokiego łańcucha górskiego, u którego podnóża rozciągał się gęsty las. Sharissa widziała ptaki latające nad jego koronami, ptaki zupełnie inne od tych, które widywała na co dzień. Świat za lustrem wyglądał jak wyjęty prosto z marzeń sennych. Dziewczyna westchnęła cicho.
     - Chcę się tam znaleźć…  - Powiedziała szeptem i oparła głowę o taflę lustra, zamykając oczy, jednocześnie przykładając do niego rękę i nieświadomie  dorysowując kilka kresek w miejscu, w którym wcześniej widniał jaśniejący znak. Poczuła jakby nagle zaczęła zanurzać się w czymś na kształt wody, jednak było to zupełnie inne uczucie. Zaczęła spadać w dół. Czuła jak mocny podmuch wiatru szarpie jej włosy i ubranie. Zamknęła oczy, by nie widzieć co jest pod nią. By nie być świadomą, kiedy uderzy o ziemię, która z pewnością szybko zbliżała się do jej twarzy. Nie wiedziała, że znajduje się nad jeziorem. Trafiła prosto do lodowatej wody, znikając pod nią na kilka chwil, które zdawały jej się trwać wieczność. W końcu wynurzyła się i zaczerpnęła oddech.  Z trudem dopłynęła do brzegu i położyła się na trawie łapczywie łapiąc powietrze. Trzęsła się z zimna i ze strachu. Nie wiedziała gdzie jest, ani jak się znalazła w tym miejscu, gdy jeszcze chwilę temu była w swoim pokoju. Rozejrzała się i zatrzymała spojrzenie na masywie górskim. Czy to nie były przypadkiem te góry, u których podnóża tak bardzo chciała się znaleźć? Otworzyła szerzej oczy z niedowierzania. Tak! To niewątpliwie były te góry, ale jakim cudem, jak się znalazła w tym świecie… I podstawowe pytanie, jak wrócić do własnego?
     Przede wszystkim jednak musiała  jakoś się ogrzać. Z trudem wstała na nogi. Cała dygotała z zimna, a usta jej posiniały. Z ciepłego miejsca w pokoju wszystko wyglądało znacznie bardziej bajecznie i magicznie, niż okazało się w rzeczywistości. Z za lustra wyglądało to tak, jakby pogoda była zupełnie inna. Ciepłe promienie słońca, które widziała, okazały się jednak zdradzieckie i nie dawały ciepła, które obiecywały.
     Sharissa zatrzymała się na krawędzi lasu, gdzie przysiadła opierając się o pień jednego z drzew. Wzięła włosy do ręki, by wykręcić je z wody, co miało ułatwić szybsze ich wyschnięcie. Jakże wielkie było jej zdumienie, gdy zamiast swoich kasztanowych włosów ujrzała całkiem białe. Początkowo przeraziła się. Przecież nawet w lustrze nie miała białych włosów… Więc… Dlaczego? Jej ubranie się nie zmieniło, dlaczego więc kolor jej włosów uległ aż takiej zmianie? Nie ważne ile by nad tym myślała, wątpiła czy znajdzie odpowiedź na dręczące ją pytania. Do tego wyziębienie i silny ból głowy, nie pozwalały jej się skupić. Usnęła oparta o drzewo.

piątek, 24 lutego 2012

Anioł

Chciałam być aniołem, chroniącym Cię przed złem,
Chciałam stać się skrzydłami, które w niebo Cię wzniosą,
Chciałam być światłem, rozświetlającym ciemności,
Liną, dzięki której wydostaniesz się z labiryntu…

Chciałam być niewidzialnym duchem,
Tym, co wspierał Cię będzie, co będzie przy Tobie,
Chciałam być blisko Ciebie, nawet jeśli w cieniu,
Nawet jeśli niedostrzeżona, niewidzialna…

Chciałam być aniołem, który użyczy Ci skrzydeł,
Lecz me skrzydła były zbyt słabe, by choć mnie unieść,
Chciałam rozświetlić ciemność, choć sama w niej zabłądziłam…
Chciałam być wsparciem, lecz sama go potrzebowałam…

Chciałam być aniołem… Lecz upadłam na dno piekła,
To tu powinnam pozostać, a nie marzyć o niebie…
Jestem aniołem… Upadłym Aniołem…
Aniołem, który nie jest wsparciem, a bólem…

Stałam się Aniołem piekielnym…
Tym, który rani i krzywdzi, co zwodzi innych,
Aniołem, który odbiera nadzieję,
Tym, co tylko ciemność i zwątpienie przynosi…