niedziela, 4 września 2011

*I*

*I*

Zima, późny wieczór. Ulice miast pokryte były lodem i zasypane śniegiem. Służby porządkowe i wojsko nie radziły sobie z nawałem pracy, przez co większa część dróg była nieprzejezdna. To była wyjątkowo ostra zima. 
     Codzienne śnieżyce, częste przerwy w dostawach prądu. Cieszyć się mogli ci, którzy zamiast ogrzewania centralnego, czy elektrycznego, posiadali piece. Dzięki temu mogli w miarę regularnie ogrzewać swoje mieszkania i zapobiec całkowitemu ich wychłodzeniu.
     Sklepy były pozamykane, zresztą nawet gdyby było inaczej, dostawy do nich nie docierały, a wszystko, co nadawało się do spożycia, już dawno zostało wykupione.
     Wyglądało to tak, jakby sama natura postanowiła pokazać człowiekowi, że mimo całego postępu techniki i rozwoju cywilizacji, ma ostatnie słowo do powiedzenia, i już udało jej się to zrobić. Utarła nosa ludziom, pokazując im,  jak bardzo próżni byli i jak bardzo mylili się, co do swoich osiągnięć. To właśnie przez to, że wszystko, co ich otaczało  było osiągnięciami najnowszej technologii, przegrywali. To, co miało niegdyś zapewnić wygodę, teraz okazało się przyczyną zguby dla wielu istnień.
     Najgorzej mieli jednak ci, którzy w trakcie trwania tej jakże okropnej zimy, doczekali się przyjścia na świat dziecka. Problem w zapewnieniu niemowlęciu ciepła i pokarmu, przyczynił się do płaczu wielu kobiet, które utraciły tak długo oczekiwane potomstwo. Niektórzy poddali się, czekając na nieunikniony koniec. Zatykali uszy, by nie słyszeć rozdzierającego serce płaczu. Inni natomiast, chcąc oszczędzić bólu sobie i dziecku, dopuszczali się morderstwa, by następnie zakończyć własne życie.
     Zdarzali się jednakże jeszcze tacy ludzie, którzy desperacko wręcz walczyli o życie swojego dziecka. Do  tej właśnie grupy ludzi należało młode małżeństwo, za wszelką cenę próbujące zdobyć choć odrobinę mleka dla swojej maleńkiej córeczki, która zawinięta w koc, kwiliła w ramionach matki nie mającej pokarmu. Jedyne, co im pozostawało, to modlić się do boga, by wysłuchał ich modlitw i pozostawił ich dziecko przy życiu.
     Czy też bóg, nie wzruszony ich gorącymi modlitwami, czy też inna siła, sprawiła, że samochód, którym jechali, choć nie posuwał się naprzód szybko, wpadł w poślizg, zatrzymując się dopiero na ścianie jednego z licznych bloków.
     Mężczyzna zginął na miejscu. Jego żona ledwo przetrwała wypadek, osłaniając dziecko własnym ciałem. Dość intensywnie krwawiła z rany na głowie, a nogi miała zaklinowane, niczym w imadle, przez co czekała ją powolna śmierć, w czasie której będzie zmuszona patrzeć, jak umiera jej jedyne dziecko, jej maleńka córeczka. Zazdrościła mężowi, że umarł tak szybko, nie cierpiąc i nie widząc, w jak tragicznym położeniu znalazła się jego rodzina.
     Kobieta zaczęła krzyczeć, wzywając  pomocy. Nie szukała ratunku dla siebie. Chciała tylko uratować to nieszczęsne dziecko, które w niczym nie zawiniło światu, ni bogu. Czuła jak opuszczają ją siły. Zobaczyła jeszcze tylko twarz swojej córki, poplamioną jej krwią i pochylający się do samochodu cień, który wyjął dziecko z jej ramion. Później zapadła się w ogarniającej ją ciemności, cieple i uczuciu bezgranicznego spokoju, jakiego nie zaznała nigdy wcześniej, w ciągu całego swojego życia...

     Mężczyzna odziany w długi do ziemi, czarny płaszcz, wolnym, majestatycznym krokiem godnym monarchy, przechadzał się pośród szalejącej zamieci. Mało kto, z własnej woli, wychodził z domu w taką pogodę, ale jemu zimno nie przeszkadzało. Zdziwiło go, gdy usłyszał kobiecy krzyk. Nie zastanawiając się długo, pobiegł w stronę, z której dobiegał głos. Nie kierowała nim bynajmniej chęć pomocy, ile zwykła ciekawość. Jeszcze nim pochylił się do wnętrza auta, wyczuł słonawy, metaliczny zapach krwi.
     Kobieta była nie do uratowania, choć zapewne, gdyby chciał, mógłby ją ocalić. Nie widział w tym jednak żadnego sensu. Było mu obojętne, co się z nią stanie. Już miał się odwrócić i odejść, gdy w ostatniej chwili zmienił zdanie. Wyjął z rąk kobiety płaczące dziecko. Sam nie wiedział, czemu je zabrał ze sobą. Było wychudzone, na skraju wytrzymałości, wygłodzone. Powinno było umrzeć, tak jak chciała tego natura i bóg, do którego modlili się ci wszyscy, naiwni ludzie, a w którego on zwątpił już dawno temu.
     Jego śmiech odbił się od zwisających z dachu sopli lodu. Jeśli jednak bóg istniał i jego wolą było pozbawić to dziecko życia, on udowodni i jemu i światu, że jest silniejszy, że ma coś do powiedzenia i nawet sam bóg nie może mu się przeciwstawić. Nie... On nie uważał siebie za boga. W końcu jak można porównywać się do czegoś, w co się nie wierzy? Owszem, był  istotą doskonalszą od ludzi, jednak nie był istotą doskonałą. Miał swoje ograniczenia.
     Przycisnął dziecko do siebie i zaczął biec w stronę swojego domostwa, szybciej niż byłby w stanie pokonać tę odległość jakikolwiek pojazd, zwłaszcza, przy takiej pogodzie. Po pół godziny szaleńczego biegu, otworzył drzwi do posiadłości, w której mieszkał. Stary zameczek, wybudowany z kamienia, od dawna już opierał się wpływowi czasu.
     Mężczyzna poszedł do salonu, o dość chłodnym, niemal gotyckim wnętrzu. Duże okna, teraz odsłonięte, wpuszczały do ciemnego wnętrza srebrne światło księżyca, nadając mu dość mroczny wygląd, który dodatkowo potęgowały cienie kandelabrów. Rozpalił w kominku. Co dziwnym mogło się wydawać, wystarczyło jedno jego  spojrzenie, by rozniecić ogień. Jednocześnie w pokoju zapłonęły dziesiątki świec, oświetlając salon, ciepłym, drżącym światłem.
     Dziecko płakało coraz ciszej. Głód i zimno mocno je  osłabiły, a on nie miał nic, czym mógłby je nakarmić. Zdjął z siebie płaszcz i rzucił w kąt pokoju. Podwinął rękaw czarnej koszuli i przysunął nadgarstek do ust, po czym wbił w niego zęby. Czuł w ustach smak swojej krwi. Odsunął rękę od ust i przytknął ranę do ust dziecka, zmuszając je tym samym do picia swojej krwi.
     Nie wiedział, jaki wpływ będzie miała na to niemowlę jego krew, ani czy w jakiś sposób nie wpłynie na jego przyszłość. Pewne było tylko jedno. W chwili obecnej jego krew uratuje to dziecko od śmierci, a później to los zdecyduje, co z nim będzie.